- Jasne - powiedziałam entuzjastycznie, niemal wykrzyknęłam. To była jedyna rzecz, na jaką miałam obecnie ochotę.
- To co, jutro rano? - zaproponował, uśmiechając się jeszcze szerzej. Przytaknęłam. Oparłam łeb o jego ramię, spoglądając w głąb krainy. Pomimo obecnej pory roku, było dość ciepło, a śnieg skrzypiał pod ciężarem łap.
Włożyłam picie i prowiant do dużej torby, którą położyłam przy łóżku, żeby nie zapomnieć. Ledwie wróciłam do komnaty, a tu już wieczór. Padłam jak martwa na łóżko, nawet nie zorientowałam się, kiedy zasnęłam.
Obudził mnie dźwięk otwieranych drzwi. Uniosłam łeb, spoglądając na Bonito z plecakiem na grzbiecie.
- Spakowana? - zapytał radośnie. - Za chwilę wychodzimy.
- Już? Tak wcześnie? - zdziwiłam się, przecierając oczy.
- Przewidziałem, że będziesz miała problemy ze wstaniem - uśmiechnął się, podrzucając mi kanapkę. Odwinęłam ją z folii, odgryzając kawałek i wzięłam torbę, którą przerzuciłam przez szyję. Ruszyliśmy w stronę wyjścia z zamku.
- Pytałeś Roxette, czy zajmie się wszystkim podczas naszej nieobecności? - rzuciłam, idąc szybkim krokiem.
- Obiecała mi to, w końcu jest dziedziczką - powiedział.
- Ty to zawsze o wszystko zadbasz - zachichotałam, wyrzucając opakowanie od kanapki do kosza przy wejściu.
- No ba - puścił mi oczko, kiedy nagle zatrzymał się. Jego wzrok był skupiony na dużym psie, stojącym kilkadziesiąt metrów od nas. - Znasz go?
- Myślałam, że ty go znasz... - zamyśliłam się.
(Bonito?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz