Nie odwracając się, warknąłem cicho ze złością. Nie wiem, dlaczego powiedziałem to w ten sposób. Mogłem przecież przekazać jej to jakoś inaczej, mniej wrogim tonem. Przekręciłem głowę, by na nią spojrzeć. Jej widok nieco mnie przygnębił. Stała niczym zagubiony szczeniaczek i unikała mojego wzroku jak ognia.
- Ja idę, bywaj.
Nadal na mnie nie patrząc, odeszła w ciemność, zostawiając mnie samego na łące. Jeszcze długo widziałem jej sylwetkę niknącą w mroku coraz bardziej, aż w końcu mgły zwiastujące pojawienie się słońca zasłoniły ją całkowicie.
I dopiero wtedy zorientowałem się, że mimo tego, że ją zraniłem swoimi słowami, powinienem się nią opiekować, bo w końcu obiecałem to innym strażnikom. A teraz przyszła królowa włóczyła się nie wiadomo gdzie, zapewne smutna i samotna. Świetnie Oktawian, po raz kolejny wykazałeś się odpowiedzialnością, o której brak posądziłeś swoją podopieczną.
Mając nadzieję, że ślad zapachu jeszcze się nie urwał, ruszyłem przez wilgotne morze wysokich traw, smagających mnie po pysku, gdy biegłem za Roxette, w pośpiechu nie zważając nawet na małe, lecz piekące ranki na pysku, które powstały za sprawą bijącego mnie zielska.
Poszła aż na wybrzeże. Zatrzymałem się jakieś trzydzieści metrów od niej i położyłem się w krzakach, dysząc ciężko. Byłem okropnie zmęczony, a łapy miałem całe obolałe. Niemal czułem, jak pod skórą mięśnie trzęsą się po dużym wysiłku. Gdy już trochę odpocząłem, ułożyłem się wygodnie i zacząłem obserwować rudą suczkę.
Następczyni tronu położyła się na grzbiecie i patrzyła w gwiazdy, albo spała. Ale nie, po chwili usłyszałem, jak coś mówiła do siebie, zbyt cicho, bym mógł usłyszeć. Docierały do mnie tylko pojedyncze słowa, czasem tylko ich urywki. Ale jedno było pewne, Roxette nie była zbyt szczęśliwa.
Chodź z drugiej strony może przemyślała to i owo i trochę zmądrzeje.
Wymykanie się z zamku bez wiedzy kogokolwiek na pewno oznaką rozsądku nie jest. Co by było, gdyby ktoś ją zauważył i porwał? Tutaj, z dala od jakiejkolwiek wioski, miasta, a co najważniejsze zamku i ochrony, była zdana sama na siebie. Słyszałem już o wielu porwaniach wysoko postawionych. Oprawcy porywają bezbronne szczenięta arystokratów, żądają okupu w zamian za życie dzieciaka, a zrozpaczeni rodzice wypłacają cały swój majątek, by ratować pociechę.
Moje rozmyślania przerwała Roxette, podnosząc się i kierując w stronę zamku. Wraca ~ pomyślałem z zadowoleniem. Cicho ruszyłem za nią, w odległości uniemożliwiającej wykrycie.
***
Rankiem niemal zasypiałem na stojąco. Po włóczeniu się po zamkowych terenach jeszcze przez niemal godzinę, Roxette postanowiła przysnąć sobie pod drzewem, a ja siedziałem niedaleko niej i sam próbowałem nie zasnąć. O świcie wróciłem do swojego pokoju, który podobnie jak innych służących na zamku, pod względem dekoracji był bardzo skąpy, ale nie narzekałem. Najważniejsze, że miałem miękkie posłanie, na które padłem jak nieżywy, po czym przespałem pół godziny, zanim obudził mnie jakiś wyrośnięty szczeniak i kazał iść do kuchni, bo kucharz potrzebuje mojej pomocy.
Był to dość zrzędliwy, oschły posiadasz wielu innych cech, które nas łączyły - słowem starsza wersja mnie. Znaliśmy się już dość dobrze, jeszcze jako nastolatek przychodziłem od czasu do czasu do kuchni, by uczyć się gotować. Na początku nie szło mi zbyt dobrze, ale owczarek podhalański metodą zrzędzenia mi nad uchem szybko rozwinął we mnie jakiś naturalny talent i teraz często mu pomagałem.
- No witam, nierobie - powitał mnie w drzwiach, łypiąc nieprzychylnie brązowym okiem. - Wreszcie się wstało, co?
- Dzień dobry, staruszku... - ziewnąłem, przekraczając próg i rozciągając się.
- Do roboty. - Opierając łapę na moim grzbiecie przysunął mnie do długiego blatu, na którym rozłożono owoce, mąkę, miski z jakimiś płynami, dużo przypraw, od których kręciło mi się w nosie i jajka.
- Panienka Roxette podobno jest przygnębiona, więc król postanowił zrobić jej niespodziankę w postaci jej ulubionych ciasteczek. Rusz się Oktawian! Mają być gotowe za piętnaście minut.
- Uhm, no, jasne... - westchnąłem, mieszając mąkę z cukrem.
- Z życiem! - warknął pies, przejmując ode mnie miskę. - Masz to szybko zrobić, a nie zasypiać na stojąco - pacnął mnie w nos łapą, zostawiając biały ślad po mące.
- Dobra, dobra. - Uśmiechnąłem się pod nosem.
W kilka minut ciasteczka były gotowe, upiekły się i już pół godziny później stałem przed komnatą księżniczki z tacą w zębach. Nie powiem, żebym był zadowolony z tego powodu. Z ociąganiem zadrapałem w drzwi i czekałem na pojawienie się w drzwiach tollerki. Zamierzałem dać jej ciastka i zwiać jak najszybciej. Przepraszać nie zamierzałem, bo nadal obstawałem przy tym, że mam rację. Ale może słodycze poprawią jej humor.
Roxette?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz