Następczyni tronu wyglądała na trochę zakłopotaną rozmową ze mną, ale
nie dziwiłem się jej, skoro została przyłapana na próbie ucieczki z
zamku. Jej propozycja, by zwracać się do niej po imieniu zaskoczyła
mnie, nie powiem. Rozumiem, że mogła wymagać nazywania jej po imieniu,
ale żeby zdrobnieniem? Odniosłem wrażenie, że trochę zbyt szybko zaufała
mi i opowiedziała o sobie i swoich planach. Cóż, była młoda i
wychowywała się w zamku, gdzie nie czyhały żadne niebezpieczeństwa, w
przeciwieństwie do mnie. Nie byłem wiele starszy od niej, ale jednak
śmiałem twierdzić, że wiedziałem o świecie coś więcej.
- Wybacz. - Ugryzłem się w język, by nie dodać "pani". Cóż, zamkowe
zwyczaje i szacunek dla wyżej postawionych wpajano mi od wczesnej
młodości i nie tak łatwo było mi się tego pozbyć. - W tym momencie
pełnię wartę i nie mogę wybrać się na przechadzkę z tobą. Uwierz,
niezmiernie mi przykro - dodałem z cichym westchnieniem. Czasem etykieta
jest naprawdę denerwująca.
- Och, w takim razie... Miałbyś coś przeciwko, gdybym cię z niej zwolniła? - zaproponowała z błyskiem w oku.
Spojrzałem na nią z lekkim uśmiechem, ale w środku parsknąłem śmiechem.
Ciekawe co się kryje pod tymi usilnymi staraniami, by mnie ze sobą
zabrać. Odwróciłem się w stronę rozmawiających przyciszonymi głosami
strażników stojących mniej więcej dziesięć metrów dalej.
- Chłopaki, nie musicie się martwić. Zaopiekuję się panienką Roxette. -
Mrugnąłem porozumiewawczo i wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu, na
co oni tylko kiwnęli głowami, nie zmieniając ponurej miny na pyskach. -
Co za sztywniacy... - mruknąłem pod nosem z rozbawieniem i odwróciłem
się do następczyni tronu. - A więc, gdzie się wybierzemy?
- Myślałam o jakiś zielonych, odludnych terenach - powiedziała, nadal na
mnie nie patrząc, chyba nieco zestresowana. - Lubię spacerować tam,
gdzie nie ma tłumów. Co powiedziałbyś na polowanie?
- Nie jestem w tym za dobry, ale czemu nie - odparłem, ruszając w stronę
najbliższego zagajnika, w którym żyło dużo zajęcy, które były smaczne, a
co najważniejsze - nie wymagały tyle siły co powalenie sarny czy
jelenia.
- Chyba dość dobrze znasz okolicę. - Suczka podążyła za mną w odległości około metra.
- Taa... Zajmuję się wieloma rzeczami, więc muszę również wiele wiedzieć. Znajomość terenu jest obowiązkowa.
- Mimo wszystko jestem pod wrażeniem. Strażnicy nie patrolują lasów - zauważyła z nutą podejrzliwości w głosie.
- Panienko, wiem, że mnie nie znasz i moim zdaniem nie jestem osobą
godną zaufania, ale skoro już zostałaś oddana pod moją opiekę, nie
pozwolę, by coś ci się stało. Naprawdę, nic ci nie zrobię - zapewniłem
ją, przez co stała się trochę spokojniejsza, ale nie zmniejszyło to jej
czujności.
- Dlaczego uważasz się za osobę niegodną zaufania? Czym się właściwie zajmujesz?
- Cóż... - usiłowałem wymyślić jakieś określenie, które brzmiałoby
lepiej niż "pies na posyłki". - Może pasuje do mnie słowo mistrz
wszystkich specjalizacji? - zażartowałem, ale tollerka nie uśmiechnęła
się, tylko zwolniła, aż w końcu całkiem się zatrzymała. Może wreszcie
dostrzegła we mnie zagrożenie, które zabiera ją gdzieś po ciemku do
mrocznego lasu. Aż się dziwiłem, że wcześniej nie wzbudziłem jej
podejrzeń.
- Tak na serio, kim ty jesteś? Strażnicy cię znają, a mi się wydaje, że
kilka razy widziałem się na królewskim dworze, więc musisz zajmować się
jeszcze czymś innym niż tylko patrolowaniem dziedzińca.
- Ech... - westchnąłem z rezygnacją i rzuciłem jej zmęczone spojrzenie. -
Prawda jest taka, że służę na zamku w zamian za opiekę nad moją chorą
matką i młodszą siostrą. Pewnie słyszałaś o epidemiach? Albo... o
podbitych przez Paradis krajach.
Spojrzała na mnie wzrokiem, którego nie potrafiłem rozszyfrować. W jej
oczach lśniło jakieś odbite światło, ale skąd niby miałoby pochodzić?
Przecież było ciemno.
Roxette?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz