Ziewnąłem szeroko, wcale nie próbując tego ukryć, choć strażnicy
patrolujący dziedziniec zamku niedaleko mnie rzucali w moją stronę
krzywe spojrzenia. Nie przejmowałem się tym, było już dość późno, a ja
po całym dniu bieganiu w tę i z powrotem po całym zamku i pomaganiu psom
na co najmniej czterech różnych stanowiskach, miałem dość. Też
posiadałem jakieś limity, bez przesady, nie byłem robotem, którego można
używać bez przerwy.
Przekrzywiłem głowę z grymasem na pysku, aż coś trzasnęło mi w karku.
Otrząsnąłem się i kichnąłem, a moi towarzysze zgromili mnie wzrokiem.
Straż przy zamku powinna zachowywać się cicho, by w razie czego wykryć
każdy szmer, ale ja i tak byłem pewien, że jako pierwszy usłyszę
niepokojące sygnały. Właśnie między innymi ze względu na mój czuły słuch
często zostawałem wybierany na zastępstwo wartowników, którzy wzięli
parę dni wolnego.
Szczerze mówiąc, bycie królewskim strażnikiem to bardzo nudne zajęcie.
Najpierw dzień, a potem noc, cały czas na nogach, bez chwili odpoczynku.
Chodzisz dookoła twierdzy cały czas wypatrując i nasłuchując. Czasem
wręcz marzy się o tym, by jakiś intruz wtargnął na królewskie ziemie,
tylko po to, by kogoś złapać i przerwać monotonię. Nawet nie możesz z
nikim pogadać. Dopiero gdy przychodzi zmiana wszyscy z uśmiechem udają
się na obiad albo kolację, w zależności od tego, o której godzinie ich
praca się kończy.
Ja jako sługa niepochodzący nawet z tego kraju nie mogłem sobie
pozwolić na urlop czy koniec pracy. Wszystkie psy w zamku wiedziały, że
jeśli nie chcą wykonać jakiejś roboty, mogą ją zwalić na mnie. Byłem
potrzebny - musiałem pracować, a jeśli akurat nikt niczego ode mnie nie
chciał, sam znajdowałem sobie jakieś zajęcie. Najczęściej chodziłem
wtedy na targ, bo tam zawsze działo się coś interesującego.
No, w każdym razie nie mogłem narzekać na nudę.
Ale teraz, o Wielki Mungu! Gdybym zwolnił chociaż trochę, zacząłbym
przysypiać na stojąco. Na szczęście jakaś nieznana mi osóbka uratowała
mnie od tego losu, starając się przemknąć obok czujnie wypatrujących
zagrożeń strażników.
- Hej, chłopaki, ktoś właśnie ucieka z zamku, jak by was to obchodziło -
zawołałem w ich stronę, a oni spojrzeli na mnie z rozdrażnieniem, po
czym ostrożnie otoczyli wskazane przeze mnie miejsce.
Szkoda, że nie wzięli mnie do tej roboty rano. Wtedy na warcie stoją psy w podobnym do mnie wieku, tamci nie są tacy sztywni.
Strażnicy stali tacy jacyś niezdecydowani, patrząc po sobie i nie
wiedząc, co robić. Podszedłem do nich, by zobaczyć, co kryło się w
krzakach.
Moim oczom ukazała się ruda suczka, patrząca na otaczające ją psy z
niemałym niezadowoleniem. Widocznie nie była przyzwyczajona do rzucania
się na nią w ciemnościach, na dodatek przez dużo starsze samce.
- Moja pani, następczyni tronu nie powinna ot tak wałęsać się po
krzakach. - Uśmiechnąłem się lekko, odgadując jej tożsamość. Kilka razy
widziałem ją z daleka, a opowieści o rodzinie królewskiej krąży w
mieście tyle, że nie starczyłoby życia, by je wszystkie opowiedzieć. -
Gdzie wybiera się pani o tak później porze?
Roxette?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz